Harry i Ron jak co dzień zeszli na rano do kuchni. Wiedzieli, że w gabinecie ma miejsce jakieś super-ważne-spotkanie-którego-nic-nie-może-zakłócić, więc starali się być jak najciszej. Usiedli przy stole i Ron z miną potępieńca zaczął szykować im śniadanie. Młody Weasley ochłonął już trochę, po tym, jak rodzice przedstawili mu jego "siostrę". Jednak zdawał się posępny i odrobinę zagubiony w całej sytuacji. Równocześnie Harry, chcąc pomóc przyjacielowi, jeszcze pogarszał sprawę swoją natarczywością, czego nie omieszkała wytknąć mu Hermiona. Dlatego też w pomieszczeniu panowała głucha cisza. Właściwie nie. Z małego pokoju na końcu korytarza usłyszeć można było podniesione głosy "dorosłych" debatujących na temat tego, co ich dotyczy najbardziej, a jednocześnie informacje dotyczące sytuacji, jeśli jakowe się pojawiały, to były sporadyczne, cząstkowe i niepewne w swej autentyczności.
Jednak dużo zmieniło się dla Harry'ego na lepsze. W końcu Syriusz oficjalnie mógł się nim opiekować i ma rodzinę o której marzył. Ale życie w Norze to nie sielanka. Czuć wokół napięcie wytworzone jakimś nieuzasadnionym podenerwowaniem.
Drzwi na końcu korytarza rozwarły się i zatrzasnęły szybko z hukiem. Chłopcy zobaczyli tylko dwie osoby wychodzące szybko z sali. Potem wszystko się uspokoiło. Ron opadł na krzesło.
- Dzieje się coś dziwnego... - Harry spojrzał na przyjaciela, który w zamyśleniu dukał kolejne słowa. - Oni nigdy się tak nie zachowywali. Czuje, że cos jest nie tak.
- Myślisz, ze ukrywaliby przed nami coś naprawdę ważnego?
- Posłuchaj, Fred i George o czymś wiedzą i nie chcą mi za nic powiedzieć, w czym rzecz.
- Ale dobrze wiesz, że oni uwielbiają robić nas w konia.
- Stary, mówię Ci, to nie są żarty, cos tutaj się święci. Hermiona też coś mruczała pod nosem, oczywiście, nic zrozumiałego. - mówił Ron stojąc przy oknie. Nagle zamilkł i z całą uwagą wlepił wzrok w szybę. Harry widząc to przysunął się bliżej przyjaciela.
- Czy to nie jest Twoja ...
- Taaaa..... - Ron miał minę co najmniej otępiałą.
- To znaczy że Twoja siostra i... i... Snape!!??!!
- Nawet tak nie żartuj, po prostu rozmawiają... chyba
Chwila ciszy.
Głuchy wybuch śmiechu.
- Aż nim obróciło.
- Faktycznie, macie się z czego śmiać.
- Ginny, a co TY tutaj robisz??
- Nie zapominaj się Ron, że ja tutaj też mieszkam. Po prostu zeszłam z sypialni na górze, chyba tyle jeszcze mogę?
- Przestańcie się kłócić. Boże, Ron jesteś żałosny...
- Nie wiem, o co ona ma do mnie pretensje?
- To nasza siostra, a Ty szczerzysz się z nie wiem czego.
- Ty tak łatwo się przyzwyczaiłaś do naszej nowej siostry? Bo ja jakoś nie i wybacz, ale to dla mnie obca osoba. I mam dość traktowania jej jak nadtłuczonego jajka!! Rozumiesz?


- Teraz rozumiem. - odezwał się cichy kobiecy głos. Z oczu Jenny spływały cicho łzy, gdy przemówiła odczuli dziwne drgania głosu. - Tak, Ron, to jest żałosne, masz się z czego śmiać. Wszyscy macie!! Komedia!! Macie mnie za wariatkę? Myślicie, że nie widzę, jak tutaj na mnie patrzycie? Jak na obcą, jak na zdrajcę. Ty, Twoi bracia, wszyscy! Dlaczego? Tylko dlatego, ze chciałam być szczęśliwa z Waszym profesorem? Tak dużo? - głos się załamywał, a z oczu spływały coraz większe łzy.
Wpatrzyła się w oczy Rona, swoim przenikliwym spojrzeniem, odwróciła się na pięcie i wyszła szybkim krokiem z domu trzaskając drewnianymi drzwiami. Wiedziała dokąd idzie.
Nad wodą rosły drzewa i płakały z nią, a woda zmyła cierpienie, chociaż ukoić nie chciał go nikt.