Gdy Severus obudził się rano, nie pamiętał zbyt dużo. Najgorszym uczuciem było to, że nie za bardzo rozumiał, jak się znalazł w tym miejscu i co tutaj robi. Dopiero ból żeber, który pojawił się przy nie udanej próbie podniesienia się z łóżka, przypomniał mu o wydarzeniach poprzedniego dnia. Gdy osnuwająca wzrok mgła odeszła w zapomnienie, zobaczył siedzącą na krańcu łóżka postać. Na widok jego wyraźnego poruszenia, istota ocknęła się i z uśmiechem na twarzy przysunęła się blisko rannego. Ich usta spotkały się w głębokim pocałunku. Tak długo na to czekał. Jej dłonie uspokajały go i stwarzały silniejszym. Nie chciał, aby to błogie uczucie kiedykolwiek się skończyło.
- Severus, - zaczęła szeptem.
- Tak, Jenny.
- Posłuchaj, jesteśmy u Toma, w dworze. Ale uspokój się, nikt Cię nie ma zamiaru do niczego zmuszać, po prostu znaleźliśmy Cię w lesie i tutaj była najbliższa pomoc. CO się stało??
- Miałem miłą pogawędkę z naszym stary, aurorem. Policzył mi wszystkie kości i zostawił, żebym się wykrwawił na śmierć. - odrzekł jej chłopak z wyraźną ironią w głosie.
W tym momencie drzwi komnaty otworzyły się i stanął w nich wysoki mężczyzna o kruczoczarnych włosach. Mógł imponować postawą niejednemu mężczyźnie. Ciało niemalże atlety zwracało uwagę.
- Pan Snape jak mniemam - odezwał się, a na jego twarzy zagościł uśmiech. - Widzę, że wyszedł pan cało po małej randce z psami. Nie ma pan ochoty się zemścić? - odpowiedziało mu milczenie. Snape wpatrywał się w odległy kąt pokoju czujnie nasłuchując. - Więc tak panie Snape, tchórzy pan? Da pan sobą gardzić?- W tym momencie czarne oczy zwróciły się błyskawicznie w stronę mówiącego i ręka pochwyciła wyciągniętą dłoń na współpracy przeciw bezmyślnie tępiącym każdą indywidualność aurorom.